Mateo – „Uśmiechnięty dynamit” wspomnienie o Mateuszu Hryncewiczu (1983-2005)

Jest rok 1995. Wiosną, Paweł Banasik Horse - instruktor wrocławskiej Szkoły Przetrwania i Przygody SAS Fundacji Hobbit, tworzy nową grupę szkoleniową „Echo”. Na jej zajęciach pojawia się roześmiany, drobny, troszkę pucołowaty 12-letni blondynek - Mateusz Hryncewicz.

Latem SAS wyjeżdża na dwutygodniowy obóz do Lgotki na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Wśród uczestników jest także Mateusz, wówczas jeden z najmłodszych SASowców. Ten obóz był dla Hrynia, jak nazywali go koledzy, momentem, który zaważył na jego dalszych losach. Okolice Podlesic staną się przez następne lata ukochanym miejscem, w które będzie często powracał: w czasie wspinaczkowych i jaskiniowych wypraw szkoleniowych SAS, potem także wyjazdów spędzanych „na skałach” w gronie przyjaciół i w końcu jako ratownik Jurajskiej Grupy GOPR.

 1296911295-mat02 1296911342-mat03

Kiedy oglądamy nasze archiwum fotograficzne i filmowe SAS, co chwila natrafiamy na postać Mateusza (zawsze z nieodłącznym „bananem” na twarzy): na dzibickich bagnach, na zaśnieżonym szlaku w Izerach (z rozkwaszonym nosem po efektownym upadku na biegówkach), na skałach Rudaw Janowickich, w szałasie nad jeziorem Niesłysz, z gitarą przy obozowym ognisku, na nartach w Beskidach i na Czarnej Górze... Filmowe sekwencje, przy których można boki zrywać ze śmiechu: „Sokoły” śpiewane z „kresowym” akcentem w czasie zjazdu z Malinowej Skały, nurkowanie z gaśnicą zamiast akwalungu, wywiad udzielony po pływackim wyczynie w Mangalii nad Morzem Czarnym i tyle, tyle innych...

W ciągu 13 lat działania, przez szeregi SASu przewinęło się prawie 2000 młodych ludzi.

Ale niewielu było takich, których instruktorzy zapamiętali tak dobrze, jak Hrynia.

Bakcyl survivalu i górskiej przygody zaszczepiony i rozwijany w SASie, prowadzi go latem i zimą na najwyższe szczyty. Najpierw Sudetów, Beskidów, Bieszczad, Tatr, potem Czarnohory i Gorganów na Ukrainie, rumuńskich Buczegów i Fagaraszy, wreszcie w Alpy - na Mont Blanc.

W 1998 roku po pomyślnym przejściu morderczego, trzydobowego egzaminu, zostaje uczestnikiem Młodzieżowej Grupy Wsparcia Ratownictwa SAS i rozpoczyna swoją przygodę z ratownictwem górskim - jako członek wspierający Jurajskiej Grupy GOPR. Tej pasji Mateo poświęca całego siebie - dyżury, kursy, szkolenia, obozy zajmują mu niemal cały wolny czas. Wraz z grupą kolegów i koleżanek z SASu, kilka razy w miesiącu wyrusza piątkowym popołudniem w 250-kilometrową podróż na Jurę. Wraca w poniedziałek nad ranem - nieludzko zmęczony, ale zawsze pełen wrażeń i ze szczęściem wymalowanym na twarzy. Mimo, że jest jednym  z najaktywniejszych kandydatów, musi poczekać na swoje ratownicze przyrzeczenie i „blachę” na piersi - jest najmłodszy we „wrocławskim desancie” w jurajskim GOPRZe. Dopiero kiedy kończy 18 lat, otrzymuje z rąk Naczelnika Piotra Van der Coghena odznakę z błękitnym krzyżem, zostając najmłodszym ratownikiem górskim w Polsce. Jego zaangażowanie, ambicja, zdolności i pracowitość są doceniane przez przełożonych, a pogoda ducha, nieodłączny uśmiech i życzliwość powodują, że jest bardzo lubiany w gronie ratowników. Uwielbialiśmy wszyscy jego poczucie humoru. Do dziś mam w pamięci pewien ratowniczy patrol w okolicach skał Biblioteki, kiedy Mateo, znalazłszy martwego kreta zaangażował nas wszystkich w regularną akcję resuscytacyjno-ratowniczą (łącznie z oddychaniem usta-ryjek)...

Poza służbą górskiego ratownika odkrywa wciąż nowe pasje - „zajawienia” jak sam je określał - gitara, podróże, nurkowanie, akwarystyka, fotografia, filmowanie. Nie znaczy to, że zaniedbuje szkołę - wręcz przeciwnie, jest dobrym uczniem., liderem w klasie, trenuje w szkolnym klubie sportowym lekkoatletykę. Jest też wspaniałym synem - zawsze z fascynacją obserwowałem tę bardzo szczególną, pełną miłości i przyjaźni więź, jaka łączyła go z mamą - Pusią, jak ją pieszczotliwie nazywał. Chociaż był jedynakiem, wychowywanym bez ojca, i Ewie i jemu udało się uniknąć negatywnych stron tego faktu.

Mimo tak aktywnego życia, Mateusz pomyślnie zdaje maturę i egzaminy na wrocławską Akademię Wychowania Fizycznego, na kierunek rehabilitacja. Decyzja o wyborze kierunku studiów była dla niego prostą konsekwencją faktu, że był górskim ratownikiem.

 

 1296911370-mat04 1296911381-mat07

 

Pomagać ludziom - wydaje się, że ten moralny nakaz wypełniał jego życie.

I żyć pełnią życia - tak, jakby czuł, że nie ma za wiele czasu...

Kiedy Mateusz odszedł już z SASu na swoją dorosłą ścieżkę ratownika i studenta, spotykaliśmy się rzadziej, ale zawsze na zwykłe „co słychać?”, z szybkością karabinu maszynowego wyrzucał z siebie dziesiątki opowieści o tym, czym teraz żyje, gdzie był i co śmiesznego go spotkało. Jego życiowe, górskie i ratownicze dokonania budziły we mnie poczucie dumy, że mogę go nazywać swoim wychowankiem. We wrześniu 2003 byliśmy razem na wyprawie wspinaczkowej w Austrii. Wtedy Mateusz mówił mi o tym, że chciałby przenieść się do Karkonoskiej Grupy GOPR - ciągnęła go ratownicza służba w wysokich, „poważnych” górach.

Tak też zrobił. Szybko dał się tam poznać od najlepszej strony - Naczelnictwo Grupy wiązało z nim wielkie nadzieje. Ratownicza kariera, mimo młodego wieku, stała przed nim otworem. Bardzo aktywnie pełnił ratowniczą służbę w swoich ukochanych Karkonoszach. Znowu dyżury, szkolenia - praktycznie nie rozpakowywał plecaka...

Kiedy widzieliśmy się ostatnim razem, pod koniec 2004 roku, jak zwykle z zapałem opowiadał mi o swoim bogatym życiu. Rozmawialiśmy o jego powrocie do SASu, objęciu funkcji instruktora i szefa grupy. Na spotkanie przyniósł kilka drobiazgów ze swojego starego, survivalowego ekwipunku, prosząc abym podarował je dzieciakom, których nie stać na kupno wyposażenia... To także wiele o nim mówi.

8 lutego 2005 roku usłyszałem w radio wiadomość o lawinie w Karkonoszach, potem dostałem informację, że jednym z zasypanych może być Mateusz, który był na ratowniczym patrolu w tym rejonie.

Wszystkim, którzy Go znaliśmy, serca ścisnęła trwoga.

A potem przyszła ta najgorsza wieść...

Każdy z nas czuł, jakby stracił kogoś najbliższego, jakby stracił brata.

Kiedy spotkaliśmy się na pogrzebie - intruktorzy SAS, ratownicy GOPR, dorośli, twardzi faceci - nie mogliśmy powstrzymać łez i nikt się ich nie wstydził...

Minęły lata od tej tragicznej śmierci, życie toczy się dalej, ale dla Jego przyjaciół to życie jest uboższe - o Niego właśnie. A góry stały się takie puste...

Dziś na Jego grobie stoi piękny pomnik - surowa sudecka skała, a na niej fotografia roześmianego Mateusza i GOPRowska „blacha” z błękitnym krzyżem... Poniżej czekan i wbity w skałę taterniczy hak z kawałkiem zerwanej, jak Jego młode życie liny...

Jeden z przyjaciół-ratowników położył na grobie medal zdobyty na zeszłorocznym Maratonie Wrocław - przebiegł go dla Niego. Inni zorganizowali festiwal filmów górskich Jego imienia, ktoś poprowadził w skałach nową drogę wspinaczkową nazywając ją Mateo, ktoś wniósł Jego zdjęcie na jeden z najwyższych szczytów Ameryki Południowej, ktoś stale przynosi kwiaty, zapala znicze...
Mówi się, że człowiek żyje tak długo, jak długo żyje pamięć o nim.

W nas, którzy Go znaliśmy - zostawił swoim pięknym życiem niezatarty ślad.

Warto tak - „do ostatniej pestki mocno żyć”...


Grzegorz Tymoszyk Timer
Założyciel programu SAS, ratownik GOPR